Recenzja filmu

Fritz Bauer kontra państwo (2015)
Lars Kraume
Burghart Klaußner
Ronald Zehrfeld

Łowca niezłomny

"Fritz Bauer..." pozostaje przede wszystkim filmem o ikonie i filmem-ikoną: nie w sensie narodowego uwznioślenia, co znamy dobrze z naszego kina, raczej w kluczu uniwersalnej walki o
"Nie pragnął zaprzeczać, że zrobił to, co zrobił, a nawet zaproponował, by go publicznie powiesić ku przestrodze wszystkich antysemitów świata" – pisała w latach 60. Hannah Arendt w relacji z jerozolimskiego procesu Adolfa Eichmanna, nazistowskiego funkcjonariusza współodpowiedzialnego za Holocaust. Eichmann, przez nikogo nie niepokojony, latami żył z żoną i synami na fałszywych papierach – dopiero w 1960 r. agenci Mosadu pojmali go w Argentynie i dostarczyli do Izraela, gdzie został skazany na śmierć. Przez wiele lat rola, jaką w wytropieniu byłego nazisty odgrywał wymiar sprawiedliwości RFN – a dokładnie: prokurator generalny Hesji Fritz Bauer – pozostawała skryta na marginesach historii. "Fritz Bauer kontra państwo" to rekonstrukcja niemieckiego etapu śledztwa – stosunkowo akademicka i poprawna – ale przede wszystkim udana fabularyzacja barwnego życia i działalność samego Bauera. To film jednej postaci i jednego aktora – hagiografia, która dzięki wybitnej roli Burgharta Klaußnera nie osuwa się na mielizny plakatu historycznego. 



Trzeba przyznać, że życie Bauera – chociaż zmarł przedwcześnie – to materiał nie na jeden, ale na przynajmniej kilka dobrych filmów. Żyd i homoseksualista, w latach 20. działał w Socjaldemokratycznej Partii Niemiec, a na początku lat 30. kierował jednym z oddziałów organizacji paramilitarnej weimarskich stronnictw demokratycznych. Za działalność wywrotową hitlerowcy zesłali go do obozu koncentracyjnego, wojnę spędził na emigracji w Danii i Szwecji. Być może to właśnie poczucie winy za los zamordowanych współbraci spowodowało, że po powrocie do kraju Bauer stał się bezwzględnym tropicielem nazistów – zarówno tych ukrywających się gdzieś na drugim końcu świata, jak i tych, którzy zasilili szeregi administracji powojennych Niemiec albo dostali pracę w państwowych koncernach. Za rządów Adenauera państwo – borykające się z brakiem wykształconych kadr – unikało rozliczania nazistowskich zbrodni. W filmie to właśnie hipokryzja władz – również pewna ciągłość między prawem Niemiec totalitarnych i demokratycznych – staje się osią, wokół której osnuto klasyczną fabułę "wybitna jednostka kontra system". Z jednej strony Bauer otrzymuje wsparcie od premiera Hesji – socjaldemokraty i dawnego towarzysza broni – z drugiej jego działania są stale torpedowane przez prokuraturę, oficerów służby bezpieczeństwa i wywiadu. Mataczenie, podsuwanie fałszywych tropów, podsłuchy, próby wywołania obyczajowego skandalu – to wszystko raczej "miękkie środki", bo reżyser Lars Kraume otwarcie sugeruje, że bezpieka rozważała fizyczną eliminacją prokuratora. Chyba stąd bierze się niejednoznaczność sceny otwierającej film: Bauer prawie topi się we własnej wannie. To próba samobójcza, nieudany zamach czy po prostu efekt stresu i roztargnienia? 

Jasnej odpowiedzi nie ma, bo chociaż scenariusz został wyraźnie podporządkowany nadrzędnemu celowi – uczynienia z Bauera nowej ikony ruchów prodemokratycznych – to Klaußner stara się tej ikoniczności przeciwstawić. Owszem, jego bohater jest charyzmatycznym idealistą – takim, który "nagina" złe prawo w słusznym celu i ma bardzo konkretną wizję wspólnoty etycznej. Dla takiego Bauera ponadnarodowy interes – konieczność postawienia nazistów przed sądem – stoi ponad określonym porządkiem prawnym: jeśli własne państwo rzuca nam kłody pod nogi, należy zwrócić się do jakieś "alternatywnej" instancji (w tym przypadku – do izraelskiego Mosadu). Wyznacznikiem działania powinno być wewnętrzne "poczucie przyzwoitości" i sprawiedliwości społecznej –  drogowskaz dla wszystkich, którzy chcą walczyć z szeroko pojętym złem tego świata. Ale jest też w kreacji Klaußnera Bauer neurotyk – apodyktyczny, wybuchowy, maniakalnie oddany pracy, a przy tym podatny na impulsy, decydujący po omacku, bez zweryfikowanych informacji. Z zachrypniętym głosem, grubym cygarem i potarganą czupryną siwych włosów do złudzenia przypomina Wernera Kraussa, ikonę niemieckiego ekspresjonizmu filmowego. To człowiek całkowicie zanurzony w epoce swojej młodości – radykalizmie politycznym lat 20. i 30. – który poświęca życie prywatne dla partyzanckiej walki o moralne oczyszczenie i wyegzorcyzmowanie narodowych demonów. Surowy pragmatyk z karabinem w dłoni, a jednocześnie pełen życia podstarzały uwodziciel. Bardziej wariat niż święty.

   

To właśnie ze względu na Klaußnera film ogląda się w pełnym napięcia skupieniu, chociaż wszyscy doskonale znamy zakończenie tej historii. W jego blasku ginie choćby postać prokuratora Angermanna – bliskiego współpracownika Bauera – i wątek drakońskich kar dla homoseksualistów w powojennych Niemczech, niby obecny w głównym fabularnym strumieniu, ale wybrzmiewający nadzwyczaj słabo. Bo przy całym swoim zniuansowaniu, "Fritz Bauer..." pozostaje jednak przede wszystkim filmem o ikonie i filmem-ikoną: nie w sensie narodowego uwznioślenia, co znamy dobrze z naszego kina, raczej w kluczu uniwersalnej walki o transparentne i sprawiedliwe państwo. Poza tym, w czasach tzw. "postprawdy" otwarte mówienie o demonach przeszłości urasta do rangi czynu prawdziwie heroicznego, a Fritz Bauer mógłby z powodzeniem kandydować na nowego bohatera zbiorowej (ponadnarodowej) wyobraźni. Mimo staroświeckich poglądów i manier heski prokurator to zdecydowanie człowiek bliski naszej epoce. Choćby z tego powodu warto zanurzyć się w jego fascynującym życiorysie na te krótkie dwie godziny. 
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones